Jednym z pierwszych wspomnień z dzieciństwa jest nieco zamglony obraz niedzielnego obiadu u babci i ogromny parujący gar na węglowej kuchni. Babcia gotowała rosół w letniej kuchni, bo jak mawiała, ten gotowany na gazie to już nie to... Pamiętam zapach opalanej przez najstarszych kuzynów nad ogniem cebuli i lekko przypalone ciasto na makaron z którego pielkiśmy na blasze "mace".
Babcia hodowała zawsze kilka kur na rosół dla wnucząt. We współczesnych kategoriach można powiedzieć, że były to szczęśliwe kury - całe swoje kurze życie dreptały po podwórku wydziobując robaki i pszenicę.
Kiedy mieszkaliśmy nad dużym morzem na targu farmerów kupowałam tuszki kur z naturalnej hodlowi (z certyfikatem badania przez weterynarza), pęczek kostropatej, ale aromatycznej włoszczyzny, kawałek wołowiny i gotowałam taki prawdziwy rosół. Fakt, na kuchence nawet nie gazowej, a elektrycznej, w już nie tak ogromnym garze, ale cudny, złocisty pachnący...
Paradoksalnie w Polsce brakuje mi prawdziwego rosołu. Nie widziałam w sklepach 'ekokur', tych marketowych z zasady nie kupuję, a do tych z bazaru nie mam zaufania. Babcia już nie ma siły na hodowanie kur, a rodziny na wsi nie ma...
Czy prawdziwy rosół pozostanie już tylko w sferze wspomnień?
obrazek:
http://publicphoto.org/birds/rooster-and-hens/attachment/rooster-and-hens_53084/