Zagapiłam się i nie zdążyłam zarezerwować w porę biletu. Były to czasy, gdy tanie linie jeszcze nie latały. Udało mi się kupić bilet dopiero na drugi dzień świąt.
Na szczęście w Antwerpii, gdzie wtedy mieszkałam, pojawiły się pierwsze sklepy z polską żywnością, więc nie było problemu z kiszoną kapustą, grzybami, kaszą gryczaną. Zjechali się Erasmusowcy z całej Belgii - ubraliśmy choinkę, ktoś zdobył karpia - do dziś wolę się nie zastanawiać, w którym parku został złowiony :), upiekłam piernik, ktoś inny ulepił pierogi, zrobił kapustę z grzybami. Było swojsko, domowo. Hitem okazała się jednak wieziona z Wiednia kaczka faszerowana zjedzona zaraz po powrocie z pasterki.
Pierwszy dzień świat spędziłam z belgijską rodziną ówczesnego narzeczonego - zupełnie inny nastrój, atmosfera, dania. Jedliśmy zupę szparagową, krewetki tygrysie po tajsku, filet z kaczki, do którego zaproponowałam naszą swojską czerwoną kapustę z jabłkami. Na deser oczywiscie podano zamówione wcześniej w cukierni polano - rodzaj rolady z bitą śmietaną uformowanej na kształt polana - bardzo podobne do francuskiego Buche de Noel.
Kolejne święta spędziłam już na Wyspach - też bardzo po polsku. Był opłatek, kolędy, karp - już kupiony w plolskim sklepie, pierogi, zapożyczone z Belgii owoce morza. W drodze z pasterki poszliśmy do baru przy plaży na gane wino i mince pies - czyli babeczki z bakaliami doprawione rumem. W pierszy dzień świąt wybraliśmy się do małego, rodzinnego pubu na tradycyjnego indyka. Razem z brytyjskimi znajomymi nuciliśmy piosenki świąteczne - znacznie bardziej wesołe i wpadajace w ucho niż nasze kolędy.
Potem było jeszcze kilka zagranicznych Wigilii. Wszystkie miały naśladować nasze polskie święta. Choć spędzane w gronie bliskich zawsze doprawione tęsknotą i odrobiną smutku.
Ostatnie zagraniczne świeta spędzone już z mężem w Amsterdamie miały zupełnie inny charakter. Nie mieliśmy czasu na wielkie przygotowania, bo pogoda pokrzyżowała nam plany w ostatniej chwili - opady śniegu sparaliżowały lotnisko na kilka dni. Naprędce zrobiliśmy zakupy- halibut, steki z tuńczyka, przegrzebki, szybko upieczony sernik, jakieś śledzie. Dotarło wtedy do mnie bardzo wyraźnie - że w świętach nie chodzi o to, żeby się napracować i najeść, ale by być z tymi, których się kocha.
Dlatego w tym roku, choć już w Polsce, w naszym domu nie ma i nie będzie gorączki przygotowań. Upiekliśmy pierniki, kilka wieczorów spędzimy na ich dekorowaniu, zrobię jeszcze trochę innych ciasteczek - a szczegółowe menu podam w kolejnym wpisie.