Nie wyobrażam sobie urodzin bez dmuchania świeczek i tortu. Nie przemawiają do mnie torciki ze 'śnieżki' z galaretką, ani domowe 'ptasie mleczka' z jogurtu 0% z owocami. Wszem i wobec wiadomo, że smak wydobywa się dzięki tłuszczom, a z kolei niektóre tłuszcze chronią serce.
Problem polegał tylko na tym, by te dobre tłuszcze zidentyfikować i przerobić na tort. Pierwszy strzał - awokoado. Zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe, zastępuje się nim często masło. Jego zbawienne działanie jest znane Indianom od pokoleń, więc postanowiłam zaryzykować. Smak w miarę neutralny, konsystencja po zmiksowaniu odpowienia.
Nie bardzo odpowiadał mi kolor - nie chciałam mieć tortu urodzinowego w stylu grasshopper pie Nigelli. Trzeba było więc go jakoś zamaskować. Tak naprawdę była tylko jedna możliwość - dobre kakao. Bogate w magnez, obniża ciśnienie i chroni serce. Strzał numer dwa.
Do tego nieco cukru i wanilii dla podkreślenia aromatu - masa gotowa. Trzeba było tylko znaleźć coś, co zwiąże całość w formę tortu. Skojarzyłam nowojorskie serniki ze spodem z masła i pokruszonych herbatników. Zaczęłam przekopywać stron wegańskie w poszukiwaniu odpowiednika - okazało się, że mieszanka zmielonych orzechów i daktyli świetnie się do tego nadaje.
Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - lekki, czekoladowy krem, bez grama składników z czarnej cholesterolowej listy...
Oprócz kawałka tortu panowie dostali na wynos też zbożowe ciasteczka wegańskie z miodem, siemieniem i bakaliami.
Skomponowanie reszty menu było banalnie proste:
1. Sałatka z soczewicy, cieciorki i kiełków z domowym pesto
2. Szaszłyki z tuńczyka i łososia
3. Warzywa z humusem i guacamole
4. Surówka z nowalijek.
Lekko, łatwo i przyjemnie :)