Brakowało mi wspólnego bogatego gotowania z mężem, od czasu remontu kuchni nie mieliśmy okazji, dzięki po Grunwaldzkiemu odpoczynkowi zregenerowałam siły i wracam do pisania. Część wakacji już za nami, co by nie mieć zbyt wiele zaległości zostawionych na koniec, zacznę o tym co już ciekawego się wydarzyło.
Nasza przyjaciółka Kasia, zaproponowała nam organizację pokazu średniowiecznych kulinariów i wędzenia. Oferta wakacyjna bo nad morzem niedaleko mojej rodzinnej miejscowości. Jako że męża mam obrotnego, specjalnie na te okazje sklecił nam śliczna drewnianą wędzarnie i stolik, oczywiście bez użycia gwoździ (bo w średniowieczu drewno z drewnem gwoźdźmi tylko partacze łączyli ) Przygotowaliśmy specjalne menu u gospodarzy zamówiliśmy składniki i ruszyliśmy nad morze do Rewala na Noc pożeraczy śledzia czyli XII święto śledzia !
MENU:
- Zupa rybna na białym winie z wędzonym twarogiem.
- Flądra wędzona olchą i bukiem.
- Przysmak Ryszarda II czyli pączusie ziołowe.
- Rycerskie bakalie w glazurze.
- Wędzone sadło nacierane czosnkiem.
- Biały twaróg, ziołowy, czosnkowy i pieprzny, na złoto wędzone.
Do wędzenia na miejscu miały na nas czekać tytułowe śledziki, ale fantazja gospodarzy poniosła i dostaliśmy jako małe rybki, przepiękne flądry. Tylko jak tu się zabrać do ryby która ma wszystko ''tył na bok ''. Ryba była tyko częściowo wypatroszona, wiec za namową okolicznego rybaka pozbyliśmy się też ,,nerki'' i innych zbędnych bebeszków. Nie było to łatwe bo skóra flądry jest bardzo ostra a jej dziwaczna budowa anatomiczna niczego nie ułatwia.Flądra wylądowała w świeżej solance i czekała na swoja kolej do powieszenia na wędzarniczych haczykach, jest to dość drastyczne bo należny przekłuć się zaraz za oczami by mięso nie spadło podczas wędzenia. W ciepłym dymie delikatna i aromatyczną potrawę mamy po około półtora godzinie.
Myślałam sobie, że cywilizowany bywalec nadmorskich kurortów, nie sięgnie po wędzony ser czy słoninę bez papierowego talerzyka i plastikowych widelcy. Prawda była taka, że wszyscy woleli wyciągać nam dosłownie z pod noża, skrawki naszych przysmaków, a niehistoryczna zastawa ledwo była w użytku
Dzieciaki najbardziej upodobały sobie Rycerskie karmelki, które przygotowała Kasia. Przepis przywędrował z Andaluzji. Był istnym rarytasem na bogatych dworach, ze względu na cenę cukru trzcinowego w tamtych czasach.
Jednym z punktów festiwalu była konkurencyjna, do naszej zupa rybna. Przygotowywana w skromnym ganeczku o pojemności 5 000 litrów. Musze przyznać, że choć było to cudo bardzo współczesnej techniki, zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Na osobnym niepozornym palenisku bulgotała sobie nasza rybna i po uśmiechach turystów wnioskuje że jak najbardziej smakowała. Mimo tak spektakularnej konkurentki :)
Pracy mieliśmy co niemiara, do późnego zmroku. Mimo ogromu atrakcji i innego darmowego jedzenia, nasze stoisko budziło duże zainteresowanie, a jedzenie znikało w oka mgnieniu. Pachnący dymem, najedzeni i przyjemnie zmęczeni, wyjechaliśmy zanocować u moich rodziców, niosąc w darze, skrzynkę wędzonych śledzi od gospodarza imprezy :)