Kiedy sięgam pamięcią wstecz, do czasów mojego dzieciństwa spędzonego na wsi, wracają mi okruchy wspomnień, gdy po każdym posiłku babcia z dziadkiem zbierali z namaszczeniem ze stołu każdy okruch chleba, nie pozwalając mu się zmarnować. Babcia, która wychowała się w biedzie i miała świadomość, czym jest bolący z głodu brzuch, wkładała je z powrotem do woreczka na chleb, uszytego z firanki, mówiąc z miłością w głosie „że jedzenie trzeba szanować i nigdy nie wyrzucać, bo są ludzie, którzy go pragną”.
Ten szacunek do jedzenia i niemarnowania żywności był jedną z naczelnych zasad, którą wyniosłam z rodzinnego domu, razem ze skarbnicą wiedzy na temat tego, jak być zero waste, choć przecież babcia nigdy tego sformułowania nie słyszała. Te okruchy chwil, sytuacji i obrazów w zupełności nakarmiły mnie do syta przeświadczeniem, że ja też tak chcę prowadzić kiedyś dom. Z szacunkiem do każdego produktu, ze świadomością gospodarowania tym, co mam i wiedzą na temat ekologii i ekonomii. Mam to szczęście, że miałam obok siebie najlepszą nauczycielkę, dzięki której dziś mogę być z siebie dumna i z powiedzeniem przekazywać tę wiedzę swojemu dziecku.
Postępowanie mojej babci nauczyło mnie mądrego planowania. Dzięki temu wiem, że posiłki należy planować kilka dni wcześniej, na bieżąco sprawdzać, co mam w lodówce, a zakupy - rozpisywać, w czym pomaga mi wisząca na lodówce kartka z listą zakupów. Tak, jak moja mentorka trzymam się jej podczas wizyty na straganach i w sklepach, do których zawsze chodzę z swoją lnianą torbą, nigdy głodna, a podczas zakupów biorę mniejszy koszyk, aby nie korciło mnie dokładanie tego, co zbędne. Podczas zakupów zwracam uwagę na opakowania. Sięgam po szklane słoiki, które mogę wykorzystać powtórnie, owoce ważę w swoim woreczku z firanki, a nawet, gdy zdarza mi się kupić lody w plastikowym pojemniku, to wykorzystuję je na mrożonki. Tak, bo nie jestem idealna i czasami zdarzy mi się przegapić jakiś nie pierwszej świeżości produkt z lodówki, który ratuję zamrożeniem, co jest lepsze niż wyrzucenie go do kosza. Wiem, że resztki przejrzałych owoców uratują mi życie, gdy znów zechce napić się orzeźwiającego smoothie, a kopytka, zrobione z pozostałych z obiadu ziemniaków będą idealne, gdy nie będę miała czasu nic ugotować. Tak, babcia nauczyła mnie nie tylko mądrze planować, myśleć, ale i kombinować oraz eksperymentować. Bez tego bycie zero waste nie istnieje.
Do dziś mam w swojej biblioteczce jej przepisy, które ciągle modyfikowała, wykorzystując to, co miała akurat w lodówce i kuchennych szafkach. Doskonale pamiętam smak jej pomidorowej, zagęszczonej czerstwym chlebem, ciasto jabłkowe na spodzie z kruszonki z chleba czy pieczony makaron z cynamonem i serem.
Dzisiaj te same smaki, wraz z miłością i szacunkiem do jedzenia przekazuję moim bliskim. Moje dziecko uśmiecha się na samą myśl, że dzisiaj będą na obiad kotlety z pozostałego mi ryżu, a ja cieszę się, że woda, w której wczoraj go gotowałam wzbogaciła moją łazienkę o wodę ryżowa do przemywania twarzy. I kiedy zmywam nim wieczorem troski dnia, jestem z siebie dumna.
Nie tyle z faktu, że nauki babci nie poszły na marne, czy tego, że przyczyniam się swoimi codziennymi działaniami do tego, aby moje dziecko mogło dorastać tak jak ja na czystej planecie, ale dlatego, że ja wierzę w sens swoich działań, którym się bez reszty i zarazem resztek oddaję.
Kilka dni temu, gdy odwiedzili mi mnie znajomi, wpadli z górą usmażonych naleśników. Oglądając filmy zajadaliśmy się nimi, smarując je kremem, zrobionym z przejrzałych bananów. Były pyszne, ale troszkę ich jeszcze zostało. Kiedy na nie popatrzyłam, skanując w myślach lodówkę, uśmiechnęłam się do siebie w myślach, widząc jak jutro powstaje z nich na obiad pyszną lasagne z pieczarkami i sosem pomidorowym. A potem taki sam uśmiech posłałam w kierunku domu swojej babci i wspomnień, chwytając je w momencie, gdy ta łowi z barszczyku czerwone buraki, z których poda dziadkowi na kolację najlepszy na świecie hummus z dodatkiem czosnku!
Autorką artykułu jest Katarzyna Kocjan