Tak się złożyło, ze po raz kolejny na wakacjach wylądowałam w Turcji choc za każdym razem mówimy, że to już ostatni raz. Ten kraj po prosru przyciąga mnie jak żaden inny.
Na zdjęciu targowisko w Alanyi gdzie zawsze kupuję sobie mnóstwo przypraw tak, aby starczyły do następnych wakacji. Polecam szczególnie nie te paczkowane na okrągłych tackach, ale mieszanki, które kupuje się na kilogramy np. do kurczaka czy kebaba.
Jadąc na wakacje umyślałam sobie, ze przywioze taki arabski metalowy dzbanuszek do parzenia heraty. Miał pasowac do szklaneczek, które przywiozłam z Maroka- chciałam z każdego arabskiego karju mieć coś do kompletu ( o ile taki miks można nazwać kompletem;;). Szklaneczki z Maroka, dzbanek z Turcji, tacka np. z Tunezji. I tu się rozczarowałam, bo nigdzie nie mogłam dostac takiego dzbanuszka jaki sobie umyślałam po Maroku. W koncu kupiliśmy po prostu porcelanowy dzbanuszek z wzorami budowli z różnych miast…
Najbardziej turecka potrawa? Kebab oczywiście. I tu niestety troszke się rozczarowałam. Od początku chciałam iść do jakiejś kanjpy z prawdziwym tureckim kebabem z ich przyprawami. Szukalismy i szukaliśmy, bo stwierdziłam, że w eleganckiej restauracji jedzenie będzie robione „pod europejczyków”. No i na takie tez trafialiśmy. Najlepsze za to kebaby wspominam z Tunezji.
Ale pomimo tego, ze nie kupiłam dzbanuszka moich marzeń i nie zachwyciły mnie tureckie kebaby uwielbiam ten kraj i mogłabym spędzać tam kazde wakacje. Szczególnie, ze przez te lata poznaliśmy przemiłych ludzi (Turków), których zawsze tam spotykamy.
A po przyjeździe odbył się wieczór turecki z rakisi (winogronowa odmiana raki) i moja wersja kebaba;)
https://www.doradcasmaku.pl/przepis/42838/lachmachum.html