Jakiś czas temu rozpoczęłam cykl „Rozszerzanie diety…”. Ten artykuł jest jego kontynuacją.
A wszystko dlatego, że we własnym domu i najbliższym otoczeniu uznawana jestem za wariatkę, niemal kosmitę, bo nie pozwalam, by moja Córeczka (niespełna 2 latka, dokładnie dziś skończyła 22 miesiące) jadła słodycze. Oczywiście nie jestem też heterą – nie chcę, by nie jadła słodkiego w ogóle. Uważam, że jak raz na jakiś czas zje cukierka czy kawałek czekolady to nic się nie stanie i wolę sama jej dać, niż obserwować jak się na nie „rzuca”, bo na co dzień tego nie ma. Byle by to było RAZ NA JAKIŚ CZAS, nie codziennie...
Ale i od wspomnianego cukierka czy czekolady zdecydowanie wolę kawałek domowego ciasta, bo te piekę mało słodkie, a nie ulepki niczym szczypka z odpustu…
I owszem – słodzę odrobinę naleśniki, placuszki czy czasem deser dla niej, jak mi się trafią wyjątkowo kwaśne owoce i słyszę „nieeee”. Ale są to ilości małe, których jak tylko mogę – unikam. Bo jak wspomniałam - nie chodzi mi wcale o to, by tego cukru nie było w diecie ani grama (oczywiście od początku go nie było, doszedł z czasem..).
W każdym razie zewsząd słyszę „no jak dziecku nie dać?”, „a bo wy jej nie dajecie” (widocznie mamy powody!), „niech sobie zje, co jej się stanie”, „no bo ona tak lubi”, „no bo ona chce”… A jak ma nie chcieć, skoro pada pytanie „a może chcesz cukiereczka?”, „a może biszkopcika ci dać?”, „a może chciałabyś jogurcik z czekoladą?”, „chcesz taki soczek ze słomką?”.
Ja słysząc takie pytania chwilę po tym jak kolejny raz upominam o stosowanie się do naszych zasad w kwestii żywienia dziecka dostaję białej gorączki… Szczególnie dlatego, że to co budowałam przez kilka miesięcy w jednej chwili jest rujnowane! Na przykład przez całe lato moja Córka piła wyłącznie czystą wodę, żadnych soczków ze sklepu (czyli tych słodzonych), nawet kompotu, bo choć domowy to słodzony. Woda jej wystarczała, lubi ją pić i nawet jak chciała spróbować popularnych soczków, bo inne dziecko piło, z uporem maniaka tłumaczyłam, że to nie dla niej, że ona ma pyszną wodę, a takie to są dla większych dzieci, że mama też pije wodę, itd. I piła wodę. Do czasu – do czasu aż ktoś ją zapytał „a chcesz taki dobry soczek?”. No oczywiście, że chciała, bo spróbować to lubi wszystkiego! A jeszcze jak ktoś mówi jakie to dobre? Które dziecko by odmówiło… I tak woda nie poszła w totalną odstawkę (nadal lubi i dużo pije, a zdarza się, że i sok popija wodą, bo za słodko:)). Ale jak tylko zobaczy soczek ze słomką, czy w butelce to już nie ma tłumaczenia i nie odejdzie aż ktoś w końcu jej da (mnie nie prosi, bo wie, że nie dostanie, więc od razu „wyłudza” od kogoś innego z rodziny…). Z wieloma rzeczami jest podobnie… Jogurty podawałam wyłącznie naturalne z tartymi owocami, nie chciałam, by próbowała tych „gotowych”, słodzonych. To spróbowała u Babci (bo przecież reklamują, że to dla dzieci i nie ważne, że z czekoladą) i był czas, że na widok lodówki urządzała pod nią awantury (nie mi, a Babci, bo ja nie pozwalam), żeby jej dać właśnie ten, naturalnych nie tknęła… Że o twarożkach i innym nabiale nie wspomnę… Dużo czasu zajęło mi, żeby znów zaczęła jeść te naturalne produkty ze świeżym owocem, ale niestety tamtych już wyeliminować całkowicie się nie udało… A jak coś jest z twarożkiem to już musi być lekko posłodzone, bo przestało smakować takie jakie było.
Tylko z herbatą udało się przeforsować, że czy owocowa czy zwykła to po pierwsze niesłodzona, a po drugie słaba, a nie żeby ta torebka w kubku pływała 3 godziny i nie dało się potem kubka z osadu odszorować…
Niestety, chociaż chciałabym to nie jestem w stanie nie dopuszczać do rujnowania nawyków, które wpajam dziecku od początku. Jak widzę – to tak (co niejednokrotnie kończyło się ostrą wymianą zdań i jeszcze większym uznaniem mnie za dziwoląga:)), ale czasem nie mam wyjścia i muszę zostawić Córkę pod czyjąś opieką i to właśnie pod moją nieobecność zadziało się najwięcej tych opisanych (i wielu innych) postępowań… Przez to te same rzeczy, które kiedyś jadła mi bez cukru teraz muszę choć odrobinę posłodzić…
A krew mnie zalewała już na początku macierzyństwa – jak słyszałam, że jak podaję dziecku wodę do picia, to powinna być z glukozą – będzie lepiej spała… Miała wtedy 4-5 miesięcy! I nawet jak wprowadziłam soczki to wyłącznie naturalne i bez cukru, w dodatku rozcieńczone z wodą w stosunku 1:3, a czasem jeszcze bardziej (właściwie więc piła wodę o smaku soku, a nie sok z wodą).
Problemem są też odwiedzający goście. Panuje powszechna opinia, że do domu, w którym jest dziecko nie przychodzi się z pustymi rękami, nawet jeśli się idzie na kawę do rodziców, a nie dziecka. Jest to dla mnie zrozumiałe przy pierwszych odwiedzinach u malucha – ale wtedy to się raczej kupuje ubranka, pieluszki… Dla mnie nie jest to problem jak ktoś przyjdzie do mnie po prostu, nic nie przyniesie. Ba! Wolę, żeby nie przynosił Córce czekolady, bo jak ją zobaczy to krzyczy, by już ją jeść! Wtedy jedynym ratunkiem dla mnie jest „umowa”, że odda mi tą czekoladę, a ja jej dam coś innego w zamian. Jak odda – chowam tak, żeby nie widziała nawet gdzie, a zamieniam na JEDEN paseczek popularnych mlecznych batoników w czekoladzie „dla dzieci” lub jednego cukierka. Bo jak mi tą czekoladę otworzy to całą wsunie…
Powodem, dla którego mam takie, a nie inne zdanie na temat podawania dzieciom cukru pod jakąkolwiek postacią jest nie tylko powszechnie nagłaśniane kształtowanie nawyków żywieniowych od najmłodszych lat i szkodzenie zębom, ale też ogólny wpływ cukru na rozwój malucha. Szczególnie na jego mózg.
Badania nad cukrem i jego wpływem na rozwój dzieci są prowadzone od lat. I dotąd udowodniono nie tylko negatywny wpływ na zęby, wzrastającą otyłość (uwaga – w Polsce cierpi na nią już co piąte dziecko) czy prowadzenie do cukrzycy (dotąd uznawanej za chorobę osób dorosłych, starszych, a coraz częściej wykrywanej u dzieci i młodzieży), ale też to, że mózg wolniej rośnie i gorzej się rozwija. Szczególnie zmiany dotyczą obszarów odpowiedzialnych za zapamiętywanie, a więc dzieci stale karmione cukrem gorzej się uczą. Spada czynnik wzrostu komórek mózgowych, przez co powstają problemy z przyswajaniem nowych informacji i utrwalanie wspomnień.
Ponadto w wynikach badań dzieci jedzących regularnie słodycze i inne słodzone produkty często można zaobserwować znaczny wzrost CRP. Szukamy wtedy przyczyny stanu zapalnego u dziecka, wyszukujemy choroby, podajemy przepisane antybiotyki, niejednokrotnie diagnozowanie dziecka odbywa się w szpitalu, co jest dużym stresem nie tylko dla rodziców, ale szczególnie dla tego malucha… A tymczasem powód może być prosty – cukier i zmiany jakie powoduje w małym ciałku.
A cukier w diecie dziecka to nie tylko słodycze! Jak wspominałam wyżej jest w słodzonych jogurtach, soczkach, także w świeżych owocach – ale ten uważam za najbardziej dopuszczalny, bo naturalny. I owoców moja Córka je tyle ile sama chce.
Wiele substancji słodzących jest w produktach, w których byśmy się ich być może nie spodziewali, np. w chlebie tostowym, bułkach maślanych, pumperniklu, płatkach kukurydzianych, musli, keczupie… Nawet domowe (czy kupne) dżemy i inne przetwory zawierają cukier.. Dlatego trzeba się przyglądać temu co i w jakich ilościach dziecko codziennie zjada.
Cukier niestety jest substancją uzależniającą, podobnie jak sól. I niestety jak sól powoduje wiele negatywnych skutków w organizmie. Gdy dostarczamy organizmowi wapnia w postaci słodzonego jogurtu to nam ten wapń „kradnie”. Podobnie witaminy z grupy B. A gdy wątroba obciążona zbyt dużą ilością przestaje magazynować powstały z syntezy glikogen wydala go do tkanki tłuszczowej i arterii (co zatyka żyły jak zły cholesterol).
Cukier jest też powodem nadmiernego, choć krótkotrwałego, pobudzenia organizmu – co najłatwiej zaobserwować właśnie u dzieci po spożyciu kilku kostek czekolady czy batonika.
Wszystkich, którzy ten artykuł przeczytali, zachęcam do przyjrzenia się diecie swoich dzieci (ale także swojej własnej) i zastanowienia co kupić dziecku, gdy wybieramy się do kogoś, kto jest rodzicem w odwiedziny. Ja uważam, że jak już „muszę, bo nie wypada do dziecka z pustymi rękami” lepiej jest kupić jakiś owoc niż paczkę czekoladek…
We wszystkim trzeba zachować umiar…