Do ugotowania takiego zestawu zmusiły mnie okoliczności i marudzący mąż. Okoliczności - bo od rodziców dostałam trochę grzybów, marudzący mąż - domagał się mięcha i niemieckich klugenów. Jęczał długo i skutecznie, w dodatku obiecał niespodziankę - nie miałam wyjścia i musiałam się zgodzić. Przepisy znajdziecie w księdze, nie będę się rozwodzić nad kremem ziemniaczano-grzybowym, ani żeberkami. Wspomnę tylko, że do żeberek potrzebne jest dobre, wysokołodowe ciemne piwo, całość można podkręcić papryczką chilli.
Klugeny - to knedle z czerstwej bułki, jada się je w Niemczech, Czechach, na Słowacji i w Austrii. Baza jest zawsze taka sama - sucha bułka pokrojona w kostkę, mleko, sól, jajka - można dowolnie bawić się dodatkami. Dziś u nas była wersja najprostsza - z cebulką, ale można spokojnie dodadać dużo zieleniny, podduszone grzyby, ser, wątróbkę, skwareczki. Można też dorzucić cynamon, wanilię, cukier. Możliwości jest całe mnóstwo. Trzeb tylko pamiętać, że knedle to prosta potrawa biednych ludzi i nie kombinować za bardzo z wymyślnymi dodatkami. Ważne, by użyć bułek tradycyjnych bez polepszaczy.