Jek Paulinioki kapustę krajali i inne kurpsioskie sprawy...

Szukając pomysłu na obiad, przypomniałam sobie o znalezionej kilka lat temu w jednym z podkarpackich lasów książce kucharskiej. Tak, wszystko się zgadza. Książka kucharska w lesie. Była nowa, choć cała mokra. Malutka pozycja traktująca o potrawach regionalnych. Zupełnie niesamowita. Udało się ją wysuszyć i doprowadzić to całkiem niezłego stanu. Od chwili znalezienia traktuję ją trochę jak relikwię i czekałam na chwilę, kiedy zacznę próbować te święte potrawy. Zawsze biorę ją do rąk z ogromnym namaszczeniem i wiem, że to nie jest zwyczajna książka kucharska. I ona właśnie stała się bohaterką. Ale nie tylko. Mam koleżankę, która pochodzi z Kurpi. Nieraz, przy różnych okazjach prosiłyśmy ją ze znajomymi o powiedzenie choć kilku słów po „kurpsiosku”. Zdarzało się, że czytała nam też różne opowiadania i gadki. Było też widać już wtedy, że nie tylko językiem ów region się wyróżnia. Znane są chyba każdemu wspaniałe palmy wielkanocne, czy stroje noszone na Kurpiach. Sama mogę pochwalić się prawdziwą, wykonaną przez kurpiowskie dłonie palmą. Oto i ona:
A co w takim razie z kuchnią? No właśnie… I ja zadałam sobie to pytanie i zaczęłam szukać. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest to kuchnia mocno zakorzeniona w tradycji, bardzo swojska i prosta. A jednocześnie zaskakująca. Przykładem może być zupa piwna z twarogiem, małdrzyki z sera czy syrop z pędów świerkowych.
Chciałabym jednak zaprezentować coś naprawdę pysznego, choć niezwykle prostego w wykonaniu. W tej odsłonie tradycji Kurpii, jej godnym reprezentantem będą „Schabowe na sposób kurpiowski”.
Oto przepis i one same w całej okazałości:
A potrzebujemy:
4 kotlety ze schabu,
2 łyżki smalcu,
15 dag wędzonej kiełbasy,
1 łyżkę masła,
1 jajko,
1 łyżkę mąki,
1 łyżkę posiekanego świeżego imbiru,
sól, pieprz
I na sos:
100g szpinaku
1 ząbek czosnku
3 łyżki gęstej śmietany
sól, pieprz
Kotlety umyć, osuszyć i rozbić tłuczkiem. Kiełbasę obrać ze skóry, zmielić, dodać imbir, sól i pieprz, po czym farsz dokładnie wymieszać. Ułożyć go na kotletach, ciasno zwinąć w rulony, posolić, obtoczyć w jajku i mące. Na rozgrzany na patelni smalec układać kotlety i pod koniec smażenia dodać masło i dusić kilka chwil pod przykryciem.
Ja do przepisu dodałam od siebie sos szpinakowy zrobiony ze zmiksowanych liści szpinaku z odrobiną czosnku i ugotowanych z dodatkiem odrobiny śmietany i przypraw.
Zastanawia mnie jedynie, jakim cudem Autorka w tradycyjnej kurpiowskiej potrawie znalazła imbir, który z pewnością nie jest polską rośliną. Chyba, że to ten niespotykany mikroklimat? ;) Ale tak naprawdę, czy to takie ważne? Moje kubki smakowe w tej kwestii poszły na totalny kompromis, bo połączenie jest niesamowite, więc i rozum został przekonany…
A na koniec proponuję Wam krótką gadkę kurpiowską autorstwa pana Leszka Czyża. Prawda, że jest to niesamowita gwara? A gadka będzie owszem, kulinarna, bo jakże inaczej… A może ktoś z Was jest z Kurpi?
Jek Paulinioki kapustę krajali
Przybocyłoni sie jek to bułem kedyś z matko u Pauliniokow kapustę krajać. Nojpsierw nolezało naostrzeć ten duży nos, co to niem wuj zawse świnioki ślachtowoł. Dłuzsy cas go ociec o kanień glancował, tak ze ani sie dotknąć do niego, taki buł fatny. Błyscoł sie jek łusina starego Jędrzeja spod boru. Poźniej matka zazineła go w bzioły fartuch, włozyła pod poche i mozi do mnie tak:
- Co mos sie jem tu selenceć po izbzie, to choć lepsiej ze mno.
No i poślim.
U Paulinioka chłopy nosili juz worki z kapusto do chałupy iobcinali te zierzchnie liście. Na chrzod izby postazili duzo wannę, anaobkoło niej zydle i ławe dlo kobzietow. Stary Paulin przykuloł becke zubzijokem, a za sile przysły i kobziety. Zmoziły pochwolonke, obzineły sie bzieluchneni fartuchani, usiadły na zydelkach, a fartuchy zarzuciłyna brzeg tej wanny. Oj, ślicnie wyglondały w tem bziołem kołecku; tak ślicnie, ze az prazie poboznie.
Noi sie zaceno. Kobzietom tylo noże błyscały w rencach, a kapusta sypałasie do wanny. Jo tez pomogołem obcinać liście i podnosieć głowki blizej wanny. Co sile matka wyciena i dała ni za to głomba. Tak naprowde, to nitylo o te głomby sło, bo smacne były jek nieziadomo co! Paulin nałozuł wniske nacientej kapusty i wsypoł do becki. Okrasiuł ksyne solo i zacon ubzijokem ubzijać.
- I co ty nojlepsego robzis! - krzyknęła staro Paulinka. - Boj sie Boga!
Paulin az podbryknoł, ślepsie wytrzescuł na Paulinke i stoi tak zgenty nad becko z ubzijokem.
- A bo co? - pyto sie.
- Jesce nie zidziałam zeby sie komu od dronga kapusta ukisiła! - tłomacy staro Paulinka.
- Lepsiej rozumu do łba sobzie niem nabzij, a nie kapuste!
A Paulin dalej stoi kele becki ze skrzyziono gembo, jek by mu bełk dokucoł. Patrzy, a kobzieta rozzuwo stare chodoki i tretuje sie do becki. Paulin ksyne sie odsunoł, głowo pokiwoł i mozi tak:
- Kobzieto, toć ta kapusta, to prendzej przyśniardnie niz ukiśnie, jek bendzies jo takeni brudneni kulosani deptać.
Ale staro Paulinka nic nie godała, tylo kitel rencani ujena i deptała, az kwas z becki pryskoł. Tak to kedyś ludziska kapuste kisili.