„Zero Waste Ninga”
Mogę o sobie śmiało powiedzieć „Zero Waste Ninja” i mam już czarny pas w walce z niemarnowaniem żywności. Nie wiem kiedy to się zaczęło, może wtedy gdy 13 lat temu urodziłam córkę i oszalałam na punkcie szeroko rozumianego ekożycia. A może gdy przeprowadziliśmy się z bloku do domku i nagle zorientowaliśmy się, że już nie można wyrzucać śmieci do wielkiego kubła przed domem, który codziennie jest opróżniany. Z naszej wsi, odpadki odbierane są co 3 tygodnie! Rzadziej niż plastik! A może po prostu to wszystko wina mojego męża, znanego wśród znajomych sknerusa. Nie ważne, jednak co było powodem, najważniejsze jest to, że stałam się specjalistką od „zero waste”. Mogę się tak nazywać, ponieważ co chwila dzwoni ktoś z przyjaciół do mnie i pyta: „Hej, Anka, Stary przyniósł dziś 3 kg bananów, bo promocja, tylko, ze zapomniał, że jutro lecimy na wakacje!”. Czy ja to mogę zamrozić?”. Wtedy, ja wszystko wiedząca odpowiadam „Jasne, obierz ze skórki, pokrój na plasterki, wsadź w worki strunowe, opisz datę i do zamrażalki. Jak wrócicie, to będą świetne lody bananowe”. I tak sława moja się niesie, a ja się cieszę, że kolejne banany uratowane!
Droga do niemarnowania, nie była usłana różami. Jak każdy Ninja zdobywałam pasy po kolei, ucząc się metodą prób i błędów. Testowałam, czytałam, próbowałam. Czasami były porażki np. podczas mrożenia jajka. Dziś wiem, że lepiej zamrozić osobno żółtko, osobno białko. Zapytacie, po co mrozić jajka? A no na wsi, kiedy znajomy gospodarz wpada na kawę i przywozi 80 jajek, a ty już nie masz sił kręcić biszkoptów, robić makaronów to i mrożenie jajek staje się wybawieniem. W ostateczności, można porozdawać po znajomych, to też świetny sposób, choćby na integrację „przy jajeczku”.
Po kilku latach praktyki weszłam na poziom master niemarnowania i zdobyłam czarny pas. Moje obierki np. z jabłek lądują w kompocie, z marchewki i pietruszki w wywarze, a liście z rzodkiewki czy rzepy przerabiam na pesto. Przesuszony chleb to idealna podstawa do tostów francuskich lub chleba maczanego w jajku. Owoce piekę, gotuję, wekuję, robię z nich soki. Mięso z rosołu mielę na pastę lub dodaje do farszu do pierogów.
W moim domu jest szafka na szklane pojemniki czy woreczki strunowe do mrożenia. Jest miejsce na przetwory, które robię, bo akurat nikt nie ma ochoty na pomarszczone pomidory i papryki. W 30 minut z tych podwiędłych, ale jakże smacznych warzyw tworzę sos i wekuję. Będzie idealny na obiad na jutro, a może na za tydzień.
Najważniejszym meblem w domu jest zamrażalka. Produkty zamrożone nie tracą wartości, a można mrozić prawie wszystko, zaczynając od szczypiorku, a kończąc na fasoli z puszki. Fasolę, po opłukaniu i włożeniu do woreczka mrożę, a po odmrożeniu wykorzystuje tak samo, jak taką z puszki. Kocham moją zamrażalkę na tyle, że mam ją w wersji dość sporej w spiżarni.
W tym miejscu, przyszedł czas aby zdradzić Wam mój podstawowy sposób na niemarnowanie żywności. Jest magiczny ale tylko wtedy gdy się do niego stosujecie i nazywa się PLANOWANIE. Dzięki zaplanowaniu posiłków kupujecie dokładnie tyle ile potrzebujecie i minimalizujecie ilość wyrzucanych produktów. Wymyślanie posiłków z dnia na dzień generuje problemy związane z brakiem jakiegoś składnika w domowej spiżarce. Wtedy zakładacie buty i lecicie do Biedry, przy okazji kupując brakujący produkt wrzucacie do koszyka jeszcze kg pomarańczy, bo w promocji i 6 ogórków bo przy zakupie 5 jeden gratis.
Czwartek jest dniem planowania. W różowym zeszycie robię plan posiłków na cały kolejny tydzień. Później tworzę listę zakupów. Jasne, promocje są fajne, ale korzystam z nich tylko wtedy, gdy są one na produkty z długą datą ważności. Nie warto kupować 2 kg jabłek skoro, tak naprawdę w rodzinie tylko Ty je lubisz, inni wolą gruszki.
Każdy szanujący się „niemarnujący” ma również w swojej lodówce, „czarodziejski koszyczek”. To niezbędne narzędzia do walki z niemarnowaniem. To miejsce gdzie wsadzacie pół jabłka, kawałek marchewki, czy skrawek papryki! Wyciągacie takie koszyczek każdego dnia i czarujecie z niego jakieś danie/przekąskę/dodatek, tak aby te resztki się również nie zmarnowały. Fajne?
No i już na koniec, „zero waste” to nie tylko niemarnowanie żywności w domu. Idąc do knajpki, zawsze zabieram to co zostanie na talerzu na wynos. To nie jest wstyd! Dodatkowo, aplikacja „Too Good To Go” pozwala Wam na zakup w świetnych cenach jedzenia z danego dnia z piekarni, restauracji itp. To mega świetna sprawa, bo można za niewielkie pieniądze worek pysznego jedzenia. Warto też obserwować na portalach społecznościowych zaprzyjaźnione kafejki itp. Moja ukochana, zawsze po południu oddaje za bezcen pyszne ciastka, które oczywiście nie idą w tyłek, tylko w biust ?
Każdy z Was może być Ninja Zero Waste, każdy może zdobyć czarny pas wystarczy spróbować. A satysfakcja z tego, że z jednego worka na śmieci wynoszonego codziennie robi się jeden wynoszony na tydzień jest jak wejście na Mount Everest w stroju kąpielowym, niby głupie ale nikt tego nie zrobił.
Autorką tekstu jest Macharzina Anna