Zaczęło się rok temu - przestało smakować mi wino, potem truskawki po prostu nie pachniały. Prawdziwych podejrzeń nabrałam, gdy kawa śmierdziała, a asystenka szepnęła mi do ucha - jestem w ciąży :).
Zajrzałam do kalendarza, policzyłam i wszystko stało się jasne :). Test był już formalnością. Postanowiłam zwolnić tempo i cieszyłam się, że będę miała więcej czasu na gotowanie. Okazało się, że Mały Chłopiec miał zupełnie inne plany.
Choć bardzo to niezdrowe, przez całą ciążę żywiłam się bułkami z masłem, parzybrodą, rosołem i sałatką brokułową z fetą, no i oczywiście gorącą gorzką czekoladą. Później nauczyłam się wmuszać w siebie dorsza na parze z brokułami.
Ja smakoszka, chętnie próbująca nowych smaków, której niestraszne były steki z antylopy i krokodyla, która zajadała się świeżymi krewetkami kupionymi na ulicy nie mogłam nawet zrobić sobie porządnej herbaty. Piłam wodę z listkami mięty i limonką.
Teraz powoli wracam do gotowania, z konieczności chadzam mocno na skróty - zamiast krojenia świeżych warzyw sięgam po dobrej jakości mrożonki, gotuję na raty i całkiem nieźle mi to wychodzi.
Dziś upiekłam łopatkę, zrobiłam knedle z truskawkami, upiekłam ciasto i ugotowałam młodą kapustą. Oczywiście z mężem i synem w roli widzów. W końcu przydał się wielki blat kuchenny :)
Nie mogłam się doczekać gotowania pierwszych zupek dla Małego Chłopca. Niestety jest alergikiem i musimy się trzymać certyfikowanych słoiczków. Może później uda mi się coś ugotować :)